"Dziecko jest własnością rodziców i musi ich słuchać, bo są starsi,
a przez to nieomylni."
Co myślę o takim stwierdzeniu jako
kwestionujący otaczający mnie świat 26-latek? Skompilowałem tu
sporo swoich poprzednich wypowiedzi - niech wszystko będzie w jednym
miejscu. Chyba, że o czymś zapomniałem, a zrobi się remake.
Rodzina w teorii powinna być podstawową komórką społeczną, miniaturową
społecznością, gdzie wszyscy się wspierają i działają żeby było
dobrze. Rodzice wychowują dziecko, przekazując mu prawdę, ucząc
ważnych rzeczy, jak np. jak działa ekonomia, dlaczego warto inwestować
i się rozwijać, dlaczego nie warto ufać autorytetom i je kwestionować
- nawet ich samych, bo każdy człowiek popełnia błędy, a warto nie
zakłamywać rzeczywistości, że jest inaczej, tylko nauczyć się, jak je
eliminować i działać ku lepszemu.
No właśnie: w teorii...
Obecnie to, co się dzieje, uznaję za współczesne, poprawne politycznie
niewolnictwo. Jedno z rodziców jest w stanie zmanipulować drugie do
spędzenia z tą osobą reszty życia. Ludzie się potrafią związać bez
miłości, a później są rozwody, płacz, wymuszone alimenty. Tacy ludzie
potrafią jeszcze spłodzić dziecko, "bo natura wzywa". Czyli sprawić,
że na świecie będzie człowiek, który sam nie jest w stanie przeżyć,
tak po prostu. Równie dobrze mogliby jakiegoś obcego dorosłego
człowieka tak okaleczyć, że by był sparaliżowany i zależny od tych
dwóch "rodziców". Jeszcze mają czelność twierdzić, że "dziecko jest
własnością rodziców"! Że oni mają prawo zdecydować, jak pokierować
człowiekiem aż do 18. roku życia, "bo prawo tak ustala" (a nieraz i
dłużej stosując groźby, przemoc ekonomiczną, manipulację uczuciami,
itp.). Niektórzy potrafią bić swoje dzieci, no bo przecież to jest
"nasz człowiek" i nam nie odda! Obcy człowiek może oddać, gdyby
na ulicy mu spuścić łomot; może zgłosić to na policję. Nie jest w
żaden sposób uzależniony od oprawcy. Dziecko z kolei jest z prawnego
punktu widzenia prywatnym niewolnikiem rodzica, jest wychowywane "aby
bezwzględnie szanować rodziców" i jest słabe. Nie odda, nie zadzwoni
na policję, tylko będzie musiało cierpliwie znosić krzywdy. Dla
takiego rodzica liczy się tylko to aby na kimś mógł się wyżywać bez
konsekwencji. Pranie mózgu też zrobi swoje i większość się z tego nie
wyłamie, tylko będzie przekazywać to dalej z pokolenia na pokolenie:
argumenty takie same jak w kwestiach wyznawanej religii: "Moi przodkowie robili tak samo, więc ja będę wyznawał te same
wartości.". Będzie to uznawać za normalność i popierać,
że samemu było się tak wychowywanym.
Skoro o religii mowa, to
może na dokładkę wspomnę o przemocy na jej tle i narzucaniu swoim
dzieciom, w co mają wierzyć i jakie wartości wyznawać, a dominację na
jej tle okazywać np. przez głodzenie, narażanie na udar słoneczny, grożenie zniszczeniem życia przez bezdomność i inne metody
pośrednie, jak wspieranie partii, które chcą
stworzyć państwo wyznaniowe aby przemoc przeszła na kolejne
pokolenia ludzi kompletnie niepowiązanych "więzami krwi".
Uważam,
że ci, którzy płodzą dzieci, powinni mieć prawny obowiązek zapewnienia
takiemu dziecku najgodniejszych warunków, jakie tylko się da, bo nawet
nie wiedzą, czy to dziecko chce przyjść na świat. Popatrzmy na mnie:
gdyby ta kobieta, która mnie spłodziła, dokonała aborcji, to teraz by
nie musiała płakać, "bo syn się mnie wyrzekł!". Skoro była tak
nieodpowiedzialna, że zainicjowała przemoc, sprowadzając mnie na ten
świat i nie potrafiąc dobrze wychować, to sama jest sobie winna. Ale
na zakuty łeb nic się nie poradzi - lepiej przecież obwiniać cały
świat, tylko nie siebie. Zamiast spojrzeć sobie w oczy przed lustrem
i mnie przeprosić, to lepiej stwierdzić, że to ze mną jest coś nie
tak. Klasyczny przykład osobowości spod tytułu "rozpieszczony
jedynak": Winni wszyscy oprócz mnie!
Niby z prawnego punktu
widzenia, to rodzina decyduje, jak wychować dziecko przy uwzględnieniu
jego wieku, a w praktyce sam się wychowywałem i moja chęć do
chłonięcia wiedzy, ciągłego samodoskonalenia i dokonania zemsty się
bardzo opłaciła. Uznaję, że prawnie powinien być zapis, że gdy
nastolatek stwierdzi, że biologiczna rodzina go źle wychowuje, to
powinien mieć prawną możliwość się od nich odłączyć i wybrać sobie
taką, którą chce (i gdzie tamci rodzice też chcą). Gdyby ci ludzie
tylko wiedzieli, że można legalnie nie posyłać swojego dziecka do
szkoły, tylko kształcić je indywidualnie, czy w społeczności fajnych
ludzi, którzy będą je wspierać w pasjach, zamiast narzucania
oderwanego od rzeczywistości materiału do zdawania "pod klucz" i
narażania na ciągły stres. Szkoda, że niektórzy "dorośli" zatrzymali
się w rozwoju w XIX wieku i mają mentalność "Skoro ja byłem
przymuszony do modelu pruskiego, to moje dzieci też będą. Nie można
pozwolić żeby kolejne pokolenie miało lepiej!". Ale nie ma się co
dziwić - niektórzy pewnie wiedzą doskonale, że gdyby nauczyli swoje
dzieci samodzielnego myślenia, niezależności i rozwijania pasji, to
takiego człowieka nie można by było później szantażować m.in.
ekonomicznie, bo by sobie poradził bez swoich oprawców. Słuchałem
marudzenia (delikatnie mówiąc), że dobre oceny na świadectwie
szkolnym, dobrze napisana matura i uzyskanie stopnia naukowego to
jedyny sposób żeby coś osiągnąć; mieć dobrą pracę i nie męczyć się do
końca życia. Skoro ludzie, którzy powinni mi przekazać prawdę, jak
działa świat, postanowili żyć w swoim świecie, to sami się prosili o
to, co dostają - teksty, że "nie podam im szklanki wody na starość" i
inne, które wywołują płacz i nerwy, czyli to, co sam dostawałem.
Pracowałem w swojej ukochanej branży, wiedzę i doświadczenie
zdobywam na własną rękę. A jak już mam pracę bez tych głupot, które
mi wmawiali (matura i stopień naukowy), to słyszę komentarze typu: "No
taaak, masz, ale już za chwilę... już za chwilę rząd zakaże
zatrudniania ludzi bez wyższego wykształcenia! Dlatego
musisz je mieć!" i standardowo je wyśmiewam.
Czy będę miał
rodzinę? Najwcześniej dopiero gdy pozałatwiam sporo ważnych prywatnych
spraw. Wcześniej wiedząc, że udało się skutecznie zemścić na tych,
którzy mi szkodzili; że wiem, jak działa świat aby móc przekazać tę
wiedzę dalej swojemu potomstwu. Nauczyłbym je: jak zainwestować aby im
zapewnić finansową niezależność; jak się dobrze uczyć i mieć otwarty
umysł; żeby nie dali się nabrać na sztuczki sekt, a zamiast tego celebrowali racjonalizm i kochali siebie takich,
jakimi są - wspaniałymi ludźmi.
Wolę wyciągnąć wnioski z tych
przeżyć, które spotkały mnie (propaganda dot. modelu pruskiego) oraz
innych (np. bicie) w myśl "Kto nie pamięta historii, skazany jest na
jej ponowne przeżycie" i działać żeby kolejne pokolenie miało lepiej.
Trzymajcie kciuki żeby mi się udało prędzej niż później!
Powrót na stronę główną